Cel i sens życia
[słowo od redaktora:
Poniższy tekst Tadeusza
Kotarbińskiego został zaczerpnięty z 2 rozdziałów książki
* "Medytacje o życiu godziwym".
Przytaczamy go dla przypomnienia czytelnikom, że potoczne
powiedzenie "sens życia" jest daleko idącym skrótem
myślowym i wymaga zdefiniowania i interpretacji. Chociaż T.
Kotarbiński (jako ateista) wprowadza wątki i postawy z którymi
trudno mi się zgadzić, to jego rozważania są przeciwwagą dla
zbytniego upraszczania sprawy i wskazują na potrzebę stosowania
logiki w tak fundamentalnej kwestii. Także pomimo trochę
przestarzałego (ale ładnego!) języka oraz oddalenia czasowego
od naszej obecnej rzeczywistości, uważam ten głos za ważki w
dyskusji na tytułowy temat. Rozważaliśmy go parokrotnie w
naszym serwisie i nadal będziemy pogłębiać. LK ]
Dość często spotyka się osoby, które nęka problem celu życia. Nierzadko tę samą lub zbliżoną troskę wyrażają one, zapytując o sens życia. Cóż można odpowiedzieć na podobne pytania? To przede wszystkim, że poruszone zagadnienia wymagają interpretacji. O co idzie w gruncie rzeczy? Aby spróbować to sobie uświadomić, rozważymy obie kwestie z osobna i zajmiemy się zrazu pojęciem celu życia, a później pojęciem sensu życia.
Jeśli kto pyta o cel życia, formułuje swoje zapytanie z pewnością jakoś metaforycznie. Albowiem w rozumieniu nieprzenośnym można mówić tylko o celu jakichś działań, a żyć - to przecież nie to samo, co działać. Na przykład rośliny żyją, lecz nie działają. Ponadto z innego jeszcze względu zasługuje się wyraźna dwuznaczność rozważanego wyrażenia. Pytający może się interesować mianowicie bądź celem życia własnego lub jakiejś innej osoby, bądź celem życia w ogóle, celem tej formy bytu, która odróżnia świat istot żywych od świata natury martwej. Zastanówmy się kolejno nad tymi dwoma rozwidleniami problemu.
Jaki jest cel życia w ogóle? Kto o to pyta, czyni milcząco - jak się domyślać wolno - następujące założenia. Po pierwsze mniema, że niewątpliwa kierunkowość procesów życiowych dowodzi, iż ktoś nimi kieruje: ktoś jeden, Bóg, władca wszechświata, lub jakaś wielość istot działających, zwanych monadami lub entelechiami, lub jeszcze może inaczej. Po drugie tak pytający przenosi kierunkowość procesów życiowych w organizmach na całość życia złożonego z tych procesów, zachodzących od wieków w niezliczonych organizmach, i znajduje podtrzymanie swej hipotezy w kierunkowości ewolucji gatunków roślinnych i zwierzęcych.
Otóż istnieje pewien związek między przytoczonymi założeniami a troską o cel danego indywiduum. Jedna bowiem z zawartych w tej trosce intencji sprowadza się do dążenia, by jakoś własne życie uzgodnić z owym kierowniczym zamierzeniem sił rządzących światem. Ale częstokroć, gdy ktoś poszukuje celu życia własnego, dzieje się to na innej zgoła płaszczyźnie. Oddają się temu dociekaniu ludzie, którym nie wystarcza zwykła wegetacja, zwykłe trwanie, zwykłe zabiegi o podtrzymanie egzystencji, albo których nie zadowala tak zwane życie z dnia na dzień, albo którzy pragną, by ich działania przydały się komuś do czegoś, przy tym nie byle komu do byle czego, lecz komuś wyróżnionemu - do jakichś osiągnięć godnych poświęcenia im prac i wysiłków.
A jeśli się trafnie ujęło to, o co chodzi poszukiwaczom celu życia, w takim razie bylibyśmy częściowo przynajmniej przygotowani do zajęcia stanowiska względem podobnych zagadnień i niepokojów. Tak, rzeczywiście, istnieje kierunkowość procesów życiowych. Z zarodka rozwija się organizm dojrzały, rośnie, wzmaga się na siłach, produkuje zarodki organizmów potomnych, słabnie, starzeje się, obumiera, a póki żyje, odbywają się w nim procesy kierunkowe, zmierzające ku utrzymaniu jego zdrowia i zdolności produkowania potomstwa. Prawdą jest i to, że świat istot żywych zaludniających powierzchnię globu ziemskiego zmienił się jakoś kierunkowo od czasu swego powstania. Rozwój doprowadził do stopniowego ukształtowania wielkiego bogactwa ustrojów bez porównania bardziej złożonych i funkcjonalnie bardziej zawiłych i urozmaiconych niż ustroje, które istniały w pierwocinach życia na ziemi, a to samo można powtórzyć o zespołach ustrojów żywych i o ich formach współdziałania.
Wszystko to prawda, ale cóż z tego wynika dla problemów nas tutaj teraz interesujących? Stwierdźmy od razu, że skonstatowana kierunkowość procesów życiowych nie stanowi bynajmniej dostatecznego świadectwa ich celowości. Nie mamy powodu wnosić z faktu kierunkowości, jakby działo się tak dzięki czyjemuś zarządzeniu, na drodze dokonywanego przez kogoś doboru środków do celów: podobnie jak z tego, że wszystkie rzeki płyną do morza, nikt nie będzie wnioskował rozumnie, że ktoś je w tym kierunku popycha, by w ten sposób urzeczywistnić swoje zamiary. Co więcej, znane są sposoby przekonującego tłumaczenia kierunkowości procesów życiowych narastaniem zmian przygodnych, zagładą mnóstwa nowych form powstających, jeśli są nieprzystosowane do warunków otoczenia, i utrwalaniem się w drodze dziedziczności form okazujących się trwale możliwymi w tych warunkach. Ot, tak w zasadzie jak to widzimy każdej wiosny, gdy kwitną topole: przygodne powiewy powietrza roznoszą nieprzebrane mnóstwo nasionek tam i sam, we wszystkie stromy na rozmaite odległości... Olbrzymia ich większość ginie, padając na wodę, dachy, bruki miejskie, suche skały itp., a niektóre tylko trafiają na ziemię rodzajną, gdzie mogą kiełkować, gdy nadejdzie sposobny czas. A i z tych kiełków ileż przepada, zagłuszonych przez pędy silniejsze lub jako kąsek odżywczy uszczknięty przez takie lub inne stworzenie roślinożerne. Nieliczne tylko nasionka wyrastają w drzewa, tak jak wyrosła z nasiona topola dla nich macierzysta; a współczesna biochemia jest już na tropie wyjaśnienia automatyzmów, wedle których kształtują się procesy reprodukcji form i przemian. Nie widać dostatecznych powodów do przypuszczenia, że te procesy mniej są automatyczne, bardziej związane z jakowymiś celami domyślnych podmiotów działających niż to na przykład, że opary wody powstałej z roztopionych kryształków śniegu przechodzą znowu przy oziębieniu w postać podobnie zbudowanych kryształków.
Ale dość o tych uogólnieniach przyrodoznawczych. Wszak interesujemy się obecnie tym, jak w rzeczywistości jest, dlatego tylko, że dążymy do rozeznania w tym, jak ma być, o ile to, jak ma być, zależy od naszego wyboru. Wszystko jedno zatem, czy mocą czyjegoś zarządzenia, czy też bez czyjegoś zarządzenia, lecz samorzutnie, procesy życiowe przebiegają kierunkowo. Ważne jest, czy człowiek rozumny winien ów kierunek akceptować jako wytyczną własnych działań, czy stany rzeczy, do których dąży niejako przyroda, winien przyjmować jako cele własne, uznać dla siebie za "cel życia", to znaczy przyjąć w charakterze głównego celu własnych działań. Na tak postawione pytanie trudno nie udzielić odpowiedzi przeczącej. Życie w przyrodzie jako wzór naczelny? Dlaczego? Cele i wzory postępowania człowiek rozumny dobiera do własnych potrzeb i. upodobań oraz do potrzeb i upodobań istot kochanych i szerzej - istot, z którymi się solidaryzuje. Tymczasem życie całości przyrody i różnych jej fragmentów przebiega na ogół z zupełną względem tych potrzeb i upodobań obojętnością, a nawet wbrew nim jakże często, jakże pospolicie. Nie po to sieje rolnik, aby jego plony zżarła do cna chmara szarańczy. Nie takiego potrzebujemy prawa w naszych kodeksach, które by naśladowało sławetne prawo dżungli, gdzie równowaga współżycia jest wyznaczona w ten sposób, że poszczególne gatunki dbają o siebie kosztem innych i gdzie niszczenie życia przez życie jest kardynalną życia zasadą.
Hola! Zapędzamy się za daleko,
wdajemy się w meritum zagadnienia, a powiedzieliśmy sobie na
początku, że się zajmiemy dziś raczej samym jego postawieniem.
To już zostało dokonane i pozostaje tylko powtórzyć na zakończenie,
że rdzeniem troski o cel życia nie jest poszukiwanie odpowiedzi
na pytanie, ku czemu zmierzają procesy życiowe przyrody, do której
człowiek należy i wśród której żyje, lecz poszukiwanie głównego
celu własnych przyszłych działań; takiego celu, który by
odpowiadał, jak powiedzieliśmy sobie skrótowo, naszym
potrzebom i upodobaniom. Tym samym uzyskuje się odpowiedź też
na pytanie o sens życia. Kto szuka sensu życia, szuka tego
samego właśnie, o to właśnie zatroskany, by jego czyny nie były
bezcelowe, a ściślej, by jego działalność nie wyczerpywała
się w błahych przedsięwzięciach, lecz mogła się legitymować
przydatnością do celu godnego poświęcenia mu głównych,
najważniejszych wysiłków.
--
Cel życia
Na pytanie, co jest celem życia, nie zamierzam odpowiedzieć,
a to z powodów, które będą wyłuszczone w toku niniejszego
roztrząsania. Co jest celem tego roztrząsania - winienem
powiedzieć od razu na początku. Jest nim należyte postawienie
problemu ukazanego w tytule ogólnikowo i zaczątkowe jedynie, a
przy tym nie bez błędnej, ukrytej w słowach sugestii. To głównie
uczynić zamierzam, dodając w końcu kilka spostrzeżeń
merytorycznych.
Wyrażenie "cel życia" nic samo nie twierdzi, o nic
samo nie pyta, powiadamia tylko, jakiego obiektu miałoby dotyczyć
dociekanie. Celem życia właśnie mamy się zająć. O co jednak
chciałoby się pytać w odniesieniu do tego obiektu? Próbujmy
domysłów i przypuśćmy na początek, że idzie o to, jaki jest
cel życia. Tak mogą stawiać pytanie np. ci, którzy się
orientują wedle wskazań popularnego u nas jeszcze katechizmu.
Mowa tam, jakoby Stwórca powołał do istnienia świat i żywe
istoty w nim, nadając wszechstworzeniu określone przeznaczenie.
Człowiek, zgodnie z tą dyrektywą, winien zdążać drogą życia
godziwego do wiecznej po zgonie szczęśliwości, wypełnionej
chwałą Stwórcy i niezmąconym z Nim obcowaniem. To jest celem
życia ludzkiego, wedle tradycyjnego poglądu na świat. Otóż
nie będę próbował rozwijać katechizmowej koncepcji, obcej
mym przeświadczeniom, i zajmę się wyłącznie innymi możliwościami.
Pytam tedy z kolei, czy poza nauką katechizmu słyszy się jakieś
pouczenia na temat: jaki jest cel życia... I nie błądzę
chyba, dosłuchując się takich głosów w wypowiedziach
rzeczników ewolucjonizmu. Wedle tej doktryny świat i życie w
nim podlega prawom rozwoju, zmienia się jakoś kierunkowo, a życie
w szczególności jako całość zmierza niejako ku nowym, coraz
bogatszym, coraz bardziej skomplikowanym strukturom, wytwarzając
gatunki istot wyższych niż te, które istniały w jego prapoczątkach.
Poszczególne zaś ustroje żywe tak są zbudowane, iż narządy
ich funkcjonują wyraźnie kierunkowo, jak gdyby wszystko w nich
zmierzało do określonego celu, do tego, by osobnik wyrósł z
zarodka, dorósł do pełni dojrzałości i przetrwał tak długo,
iżby mógł wydać na świat i ochronić do pewnego stopnia
potomstwo, zabezpieczając gatunkowi dalsze trwanie po śmierci
każdego kolejnego pokolenia jego przedstawicieli. Wolno tedy
powiedzieć, że ewolucjonizm, doktryna rozumna i niesporna,
niechcący - że tak rzeknę - zachęca do przyjęcia określonej
pozytywnej odpowiedzi na nasze pytania.
Wszelako złudna to sugestia. Zastanówmy się bowiem nad treścią
pojęcia celu, a wyjdzie na jaw doniosłe nieporozumienie. Kto mówi,
że taka a taka zmiana lub taki i taki stan rzeczy był celem
danego podmiotu działającego, sądzi z pewnością, że ów
podmiot działający chciał, by tak właśnie było, i działał
lub zaczął działać tak, by do tego doszło, albo przynajmniej
postanowił przystąpić do takiego działania. Ale czyż sosna
zraniona wydziela żywicę, gojącą ranę, dlatego, że chciała
ranę zagoić i postanowiła działać w tym kierunku? Trudno
potraktować poważnie taki domysł antropomorficzny. Biologowie
z dużym powodzeniem tłumaczą genezę struktur i trybów
przemian ustrojów żywych, powołując się na pozbawione
celowego zapoczątkowania powstawanie zmian w narządach i
odruchach i utrwalanie się zmian korzystnych drogą
dziedziczenia. W ten sposób ujmowana, tak zwana celowość
biologiczna przyrody okazuje się celowością z pozoru tylko.
Procesy życiowe toczą się tak, jak gdyby były celowe, chociaż
celowe we właściwym znaczeniu tego słowa nie są, ilekroć nie
zdarza się tak, że jakiś osobnik chce czegoś i umyślnie
zmierza ku temu. Tak więc ewolucjonizm też nie udziela właściwej
odpowiedzi na pytanie, jaki jest cel życia.
Czy jednak nie będzie on pomocny w poszukiwaniu odpowiedzi na
inne, również celu życia dotyczące pytanie? Na to pytanie, które
w obecnym roztrząsaniu wysuwa się na czoło, a brzmi tak: co
należy obrać sobie za cel życia? Nasze główne zagadnienie
jest normatywne, poszukujemy dobrej rady, chcemy wiedzieć, jaki
wybór celu życia byłby wyborem rozumnym. I otóż nieraz słyszało
się w dziejach filozofii nawoływanie do "życia wedle
wskazań natury". Cenna to rada, lecz tylko jeśli ją
rozumieć jako postulat liczenia się w swych zamiarach z dynamiką
procesów życiowych. Wszak kierując działaniami własnymi lub
cudzymi, musimy brać pod uwagę te siły, które grają w nas z
tytułu biologicznego dziedzictwa, inaczej postępowalibyśmy
nierealnie, fantastycznie, narażając się na niepowodzenia. Ale
to nie znaczy bynajmniej, jakoby rozumną było rzeczą po prostu
wzorować się na ogólnych schematach życia przy konstrukcji
celów własnych działań. Toteż nie brak filozofów słusznie
zbuntowanych przeciwko wysługiwaniu się wymogom gatunku.
Indywidualności poszczególne mają potrzeby indywidualne i
rozumnie czynią, jeżeli wedle nich kształtują swoje cele.
Cele zaś bywają bądź pośrednie, bądź ostateczne. Cel pośredni
dobrany jest rozumnie, jeśli służy do celu, dla którego jest
środkiem. Zamierzam obejrzeć widowisko teatralne, w tym celu
zabiegam o bilet wstępu itp. Co zaś do celów ostatecznych, nie
będących środkami do innych celów, to rozumny ich dobór bywa
wtedy, gdy odpowiadają potrzebom. A potrzeby człowieka
kulturalnego są z reguły nader bogate i urozmaicone i ogólne
schematy przyrody żywej mało dostarczają wskazań w sprawie dróg
ich zaspokajania. Czego uczą innych własnym przykładem stwory
pozaczłowiecze? Uczą, jak żerować, dawać początek zarodkom
w okresach godowych, podkarmiać małe, walczyć na kły i
pazury, a nadto co najwyżej chyba budować gniazda i gospodarować
w nich elementarnie za przewodem odruchów, przeważnie
przynajmniej dziedzicznie wdrożonych.
Człowiek jednak to wytwór nie tylko filogenezy, lecz także
dziejów bytu społecznego. Konkurentem gatunku w urabianiu człowieczego
trybu istnienia jest społeczeństwo, gromada o składzie nie ściśle
rodzinnym, jak roje pszczele, biogenetycznie raczej przypadkowa,
funkcjonująca przy pomocy sygnałów konwencjonalnych języka,
przekazywanego drogą nauczania, rozumująca, produkująca
wytwory sztuczne, a pośród nich samego właśnie człowieka, członka
społeczeństwa. Społeczeństwo dąży do samozachowania innym
trybem niż ten, wedle którego przyroda dąży do zachowania
gatunku, lecz nie mniej niż przyroda bywa względem indywiduów
wymagające. A indywiduum musi się liczyć też i z dynamiką sił
społecznych, którym podlega, skoro nie tylko w jego żyłach płynie
odziedziczona krew, ale nadto w jego nerwach szamocą się
nieustannie porywy i powściągi wyrobione jako skutek procesów
historycznych. Ani przyroda jednak, ani historia nie wyznaczają
jednoznacznie tego, jaki winien być cel życia świadomej
potrzeb własnych osobowości. Odpowiedź na to pytanie nie może
być wyznaczona przez próbę stwierdzenia, jaki jest cel życia,
dokonaną czy to ze względu na dynamikę niby celową ewolucji
biologicznej, czy to ze względu na pozorne lub częściowo
rzeczywiste cele faktycznego rozwoju społecznego.
Jakież są tedy drogi właściwe poszukiwania takiego celu? Jaki
być winien rozumnie postawiony cel życia? Zanimby się jednak
przystąpiło do wskazania tych dróg, ostrożniej będzie
przypatrzyć się uprzednio i temu z kolei pytaniu i zbadać, czy
nie jest ono również wadliwie postawione.
Wątpliwość to ze wszech miar uzasadniona. Dlaczegóż bowiem
wszystkie działania poszczególnego indywiduum mają zmierzać
do wspólnego dla nich celu? A takie właśnie, bezwiednie
monistyczne założenie uczyniło się formułując problem jak
wyżej, choć doświadczenie codzienne przemawia stanowczo na
rzecz pluralizmu raczej, stwierdzając wielorakość potrzeb,
kolejno dochodzących do głosu w toku życia osobniczego.
Przychodzą godziny, kiedy chce się jeść, inne - kiedy sen
staje się niezbędny, to znowu żąda dla siebie pełni doraźnego
wysiłku aktualne zadanie zawodowe, a kiedy indziej potrzeba
usunięcia bólu fizycznego dominuje bezapelacyjnie. I oto
zamiast ułudy jedynego celu życia staje nam przed oczyma
perspektywa wielości rozmaicie obieranych celów, nie celów życia
notabene, lecz celów działań.
W obliczu tej wielości powstaje uzasadniona troska o harmonię,
o zgodność wzajemną celów różnych działań, o to, by sobie
wzajem nie przeszkadzały, lecz przeciwnie, jak najbardziej
wspomagały się wzajemnie. Z natury rzeczy cele układają się
w zespoły niejako piramidalne. W każdym z nich jakieś
zamierzenie odgrywa rolę celu naczelnego, któremu służą cele
będące dlań środkami. Narzuca się konieczność ustanawiania
hierarchii takich zespołów; która sprawa ma mieć pierwszeństwo
przed którą, czy to pod względem kolejności zadbania o nią,
czy to pod względem sumy poświęcanego jej wysiłku, czy
wreszcie - bo i takie bywają konflikty - która musi być raczej
poniechana, jeśli się zarysuje sytuacja typu aut-aut. A
wreszcie: który z niezależnych celów naczelnych obierzemy jako
cel główny bądź w tym sensie, że najbardziej w zamierzeniu
pracochłonny (tu się znajdzie wybór zawodu), bądź w tym, że
raczej ze wszystkiego innego gotowiśmy zrezygnować na jego
korzyść, gdy zostaniemy przyparci do muru. Tak formułując
problem doszło się na koniec, jak- sądzę, do postawienia go w
sposób nie wymagający istotnych modyfikacji.
Zarazem spełnione zostalo podstawowe zadanie obecnej naszej
medytacji. Po jego wykonaniu, zgodnie z zapowiedzią, chciałbym
dołączyć kilka spostrzeżeń merytorycznych i przede wszystkim
pragnąłbym wiedzieć, czy Czytelnik zgodzi się z poglądem, że
rozumny wybór któregokolwiek z możliwych celów naczelnych
obraca się wyłącznie w kręgu zamierzeń przedsiębranych ze
względu na kogoś, na jakąś jaźń doznającą lub na wielość
jaźni doznających. Nie dotyczy to, oczywiście, bezpośrednio
celów pośrednich, czysto instrumentalnych, np. produkcji
fabrykatów fizykalnie określonych, płyt, rur, tkanin etc. Ale
i takie rzeczy sporządza się ostatecznie po to, by ktoś z tego
powodu miał się dobrze lub źle. Jak by to było znakomicie,
gdyby można było rzec po prostu, iż w ostatecznym odniesieniu
cokolwiek robimy, robimy to zawsze dla kogoś, czyli dla czyjegoś
dobra. Niestety, aktualność bezustanna wrogich nastawień ludzi
w stosunku do ludzi nie pozwala na taki opis dotychczasowej
rzeczywistości. Wolno chyba tylko powiedzieć, nawet w warunkach
walk najostrzejszych, że jeśli dobry człowiek musi czasami
wysilać się umyślnie w tym celu, by komuś było źle, to bywa
tak tylko wtedy, kiedy za tę cenę komuś innemu ma być dobrze;
wówczas jednak wyrządzenie zła nie będzie już celem
naczelnym, tak iż rozumnie dobranymi celami ludzi dobrych mogą
być tylko cele przedsiębrane dla kogoś.
A prace dla instytucji, mógłby ktoś zawołać, a wyżywanie się
w służbie idei, a oddawanie sił swoich sprawie budowy ustroju
społecznego?... Czyż takie zamierzenia nie mogą być rozumne,
choć instytucje, idee, ustroje - to nie indywidua zdolne do przeżywania
czegokolwiek... Owszem, owszem, brzmi odpowiedź: bywają dzielni
i rozumni ludzie gotowi wszystko poświęcić w tym celu, by trwało
państwo, by triumfowała idea, by panował ustrój określony. Cóż
to jednak znaczy? Czy nie idzie o to zawsze w podobnych
przypadkach, by ci lub inni ludzie byli usposobieni tak a nie
inaczej, tak a nie inaczej byli jedni od drugich zależni, takim
a nie innym hołdowali sądom i ocenom... Okaże się chyba
jasnym, po krótkim zastanowieniu, że i w tych przypadkach, jeśli
się dąży rozumnie, dąży się do celów ze względu na ludzi,
choć niestety nie zawsze dla ludzi. Moim zdaniem zasługują na
nazwę fetyszystów ci, co dbają o formy więzi międzyludzkiej
jako o wartości główne, o cele naczelne, a do fetyszystów
zaliczam też fanatyków, dla których celem głównym jest, by
wierzono w treść określonej doktryny. Pełnię zasadności
natomiast ma się prawo przypisać wyborowi tych, którzy walczą
o program społeczny, o idee i ustrój, upatrując w nich środki
potrzebne do tego, by określonym ludziom było dobrze na świecie
lub przynajmniej nie było tak bardzo źle. Niechaj wolno będzie
nazwać humanizmem scharakteryzowaną tu postawę.
Zważmy z kolei, że tym kimś, dla kogo się coś czyni, może
być sam podmiot działający lub inny osobnik poszczególny, lub
mnogość innych osobników i że wartość celu rozmaicie się
kształtuje w zależności od adresatów działania i rodzaju ich
łączności z podmiotem działającym. Jeśli mamy jakie obowiązki
względem siebie samych, to tylko pośrednie, ze względu na inne
istoty, natomiast w stosunku do innych ciążą na nas przeróżne
zobowiązania, wyznaczające imperatywnie granice swobody
moralnej w kształtowaniu celów. Sumienie bowiem domaga się dla
siebie wyróżnionego respektu i żąda, by nie przedsiębrać
nic takiego, za co by sprawcę miała spotkać słuszna etyczna
pogarda, taką zaś oceną sumienie piętnuje działania
przeciwne motywacji i trybowi życia wiernych towarzyszy,
niezawodnych przyjaciół, spolegliwych opiekunów. To by była
druga teza merytoryczna spośród tez zapowiedzianych na początku
niniejszego roztrząsania. Głosi ona prymat oceny moralnej i
streszcza w sobie przeto tendencję, dla której odpowiednią
chyba będzie nazwa moralizmu.
Obok tego hasła niechaj dojdzie
do głosu realizm praktyczny, z dwóch zharmonizowanych postulatów
złożony. Pierwszy z nich zaleca brać pod uwagę przy
ustanawianiu celów możliwość ich realizacji, przeciwstawia
niezbędność rozwagi wstępnej zrywom nieprzemyślanym,
fantastycznie ryzykownym. Drugi akcentuje pojęcie ważności
względnej, radząc przekładać w kształtowaniu zamiarów cele
ważniejsze nad mniej ważne. Nie to przy tym ma się tu głównie
na myśli, co donioślejsze (czyli bogatsze w cenne skutki), choć
i doniosłość względna domaga się dla siebie atencji caetris
paribus, ma się na myśli, jako ważniejsze, to, co usuwa większe
zło lub większemu złu zapobiega. Realizm praktyczny wymierzony
jest przeciwko lekkomyślnej pogoni za nowym dreszczem; kieruje
wysiłki podmiotów działających ku celom ochronnym nade
wszystko, ku gospodarce zapewniającej utrzymanie, ku gotowości
militarnej, o ile chroni od najazdu wroga, ku lecznictwu itd.
Perswaduje, że w powodzeniu takich prac można znajdować
duchowe satysfakcje wcale nie mniejsze niż w tym, co nie służy
obronie, lecz tylko bezpośredniemu wzbogacaniu doznań, upiększaniu
i umilaniu egzystencji. A jest komu to perswadować, gdyż wiek młodzieńczy
nie sprzyja realizmowi praktycznemu. Istoty myślące zbliżają
się doń w trakcie dojrzewania.
Ku czemu zmierza ród ludzki jako całość? Zmierza on chyba dzięki
nauce i technice w kierunku olbrzymiego rozszerzenia sfery
przedsięwzięć wykonalnych, w kierunku konieczności coraz
bardziej unaukowionego uzasadniania wszelkich zamierzeń, w
kierunku jakiejś ogromnej syntezy. Albowiem każda z urobionych
już lub nowo powstających specjalności musi się wiązać
coraz liczniejszymi więzami z innymi specjalnościami na terenie
skutecznego współdziałania. Coraz mniej jest społecznie ważnych
zadań (z wyjątkiem zadań cząstkowych i pomocniczych), które
można wykonać działając w pojedynkę. Weszliśmy w epokę
zespołów o coraz bogatszym składzie i coraz bardziej zróżnicowanej
strukturze.
Niedługo już bodaj nadejdzie czas, kiedy to, co się będzie
działo w którymkolwiek z miejsc na kuli ziemskiej, będzie współwyznaczało
różne skutki w dowolnym zamieszkanym punkcie globu i samo z
kolei będzie zależne od zdarzeń dziejących się gdziekolwiek
bądź indziej. Wszyscy wciągamy się coraz bardziej we
wszystko, taka jest już bowiem natura rozumnego działania, że
wtedy dopiero staje się ono w pełni rozumne, gdy uwzględnia w
przygotowaniu wszystkie doniosłe dla swego powodzenia parametry...
A skoro tak, tedy przed ludźmi dzielnymi otwierają się
niezliczone możliwości zamierzeń, możliwości rozwiązań
problemu, któremu było poświęcone niniejsze roztrząsanie.
* Źródło: T. Kotarbiński, Cel i sens życia, w: Medytacje o życiu godziwym, wyd. 5, Wiedza Powszechna, Warszawa 1986.